Dziś chcielibyśmy oddać głos Victorii, mamie Andrieia. Bardzo wzrusza nas ta historia, dlatego chcemy podzielić się nią z Wami…
Nazywam się Viktoria. Jestem z Zaporoża. Mój syn Andrei ma 14 lat, jest niepełnosprawnym dzieckiem z diagnozą autyzmu. Gdy do naszego kraju dotarła wojna, nasze życie wypełniały nieustanne syreny alarmowe, odgłosy wybuchów i stan ciągłego stresu.
Ze względu na niemożność przebywania z synem w schronie przeciwbombowym (było dla niego za dużo ludzi), podczas bombardowania siedzieliśmy na korytarzu. Andrei powtarzał, że nas zabiją i był bardzo zdenerwowany. Kiedy zobaczyłam, że stan psychiczny Andrieja gwałtownie się pogarsza, postanowiłam się ewakuować.
Organizacja Caritas pomogła nam przedostać się z Zaporoża do Lwowa. Jestem wdzięczna kierowcy, księdzu Michaiłowi, który nie spał przez 30 godzin wioząc nas i innych ludzi.
We Lwowie po raz pierwszy spotkałem organizację L’Arche.
Mieszkaliśmy na ulicy Czigirinskiej, a opiekun domu, pani Lesia, pomogła mi poczuć się bezpiecznie i udzieliła mi cennych informacji związanych z rehabilitacją z diagnozą autyzmu. Spotkałam też inną Lesię – dyrektorkę L’Arche we Lwowie. Ona i ojciec Jan pełnią dyżur na stacjach kolejowych od 5 rano, pomagając w przesiedleniu uchodźców i rozdając im żywność. Uważam się za szczęściarę, że spotkałam takich bezinteresownych ludzi.
W marcu mój syn Andrey i ja przekroczyliśmy granicę i przyjechaliśmy do Polski do organizacji L’Arche Warszawa. Ze Lwowa do Warszawy przywiózł nas wspaniały kierowca, pan Marek, który widząc nasze i innych zmęczenie, zaszczepił w nas pewność, że Polska jest najlepszym krajem i nasze życie się teraz zmieni.
– Jesteś w Polsce! powiedział Pan Marek z taką intonacją, jakbyśmy byli w raju.
Mimo że przyjechaliśmy późnym wieczorem, zostaliśmy ciepło przyjęci. Wszyscy byli uśmiechnięci i niezwykle uważni. Mieliśmy czysty, wygodny pokój i pyszną kolację. Później przekonałem się, że wszyscy asystenci, bez wyjątku, mają talent kulinarny, więc każdy obiad w L’Arche jest jak obiad w drogiej restauracji.
Miejsce, w którym znajduje się dom jest bardzo spokojne, ciche z zadbanym podwórkiem. Naprawdę wygląda jak raj.
Od pierwszego dnia otaczała nas troska i uwaga. Trudno w kilku słowach opisać ile dla mnie zrobili. Przynieśli mi i mojemu synowi niezbędne ubrania, środki higieniczne i kosmetyki. Asystenci przekazali mi rzeczy kupione przez ich znajomych. Zabrali mnie też do instytucji, w których wypełniałem dokumenty niezbędne do pobytu w Polsce, znajdowali dla mnie kursy języka polskiego i udzielali informacji. Nigdy wcześniej w życiu nie czułam tak delikatnej uwagi do siebie. Dosłownie każdy asystent w L’Arche w jakiś sposób mi pomógł.
To wszystko z pewnością jest cenne, ale najważniejsze wiąże się z możliwością komunikacji dla mojego syna. Ze względu na swoją diagnozę, Andriej mieszkał w odosobnieniu na Ukrainie, a w L’Arche trochę się socjalizuje: chodzi na wieczorne modlitwy, uczestniczy w imprezach towarzyskich, a nawet odwiedza Kościół, co, biorąc pod uwagę jego lęk przed ludźmi, można uznać za cud.
Dzięki osobistemu udziałowi Pani Agnieszki, dyrektor wspólnoty, mój syn po raz pierwszy poszedł do szkoły w klasie ogólnej z innymi dziećmi. I choć doświadczenie uczęszczania do szkoły nie było długie, to jest bardzo cenne, bo opinia nauczyciela była pozytywna, a to oznacza, że mój syn ma szansę chodzić na zajęcia grupowe w przyszłości.
Wraz z początkiem wojny miałam wrażenie, że zbliża się ogromna ciemność. Ale los pokazał, że w naszym świecie jest miejsce na światło, dobro i radość. Ciepłe wspomnienia czasu spędzonego w Warszawie na zawsze pozostaną w moim sercu.
Życzę L’Arche powodzenia, pomyślności i rozwoju organizacji. Zdrowia i szczęścia dla wszystkich pracowników. Pokój i miłosierdzie Boże.