Pożegnanie Jeana Vanier miało miejsce 16 maja w Trosly. Uroczystość była celebrowana w gronie członków jego wspólnoty, jego krewnych i przyjaciół oraz reprezentantów Federacji L’Arche i Wiary i Światła. Niektórzy, tak Jak Wiola, mieli specjalne zaproszenie. Jean przyśnił się jej w nocy z 6 na 7 maja (w nocy kiedy zmarł) i jak od samego rana oznajmiała, zaprosił ją na Mszę do Francji. Gdy dotarła do nas wiadomość o Jego śmierci, było już jasne, kto powinien reprezentować polskie wspólnoty.
Dotarliśmy do Trosly dzień przed pogrzebem. Ze stacji kolejowej w Compiegne przywiózł nas Karol, a do Aliny trafiłyśmy na podwieczorek. Od razu czułyśmy się jak w domu, bo znamy ich przecież nie od dziś. Miasteczko było jeszcze puste. Poszliśmy pożegnać się z Jeanem, którego trumna złożona była w sali Kumbaya. Zachwyciło nas piękno prostej sosnowej trumny, która jak się potem dowiedziałyśmy, wykonana została w warsztatach wspólnoty L’Arche Le Caillou Blanc. Wokół trumny czuwało około 20 osób. Zamyśleni rodzice i skupione dzieci, układające dla Jeana płatki róży w kształcie serca, w tyle dwóch nieruchomych buddyjskich mnichów. Wtargnęliśmy ze szczerym: „kocham Cię Jeanie” Wioli. Wszyscy miło się do nas uśmiechnęli, no może oprócz mnichów, których nic rozproszyć nie zdołało. Żegnając się, dotknęliśmy trumny i szczodrze pobłogosławiliśmy ją wodą świeconą. To był szczególnie ważny moment dla Wioli. „Pożegnałam go” – powiedziała wychodząc – „Może już iść do nieba”.
W sali obok trwały przygotowania do ceremonii. W zasadzie większość rzeczy była już przygotowana, postawione były dwa olbrzymie namioty przylegające do sali głównej, a krzesła były na swoich miejscach. Nadal trwało dekorowanie sal i namiotów. Od razu rozpoznałyśmy symbole wspólnot z całego świata, przygotowane na międzynarodowe spotkanie w Belfaście, choć nie wszystkie były użyte do dekoracji. Pomagałyśmy zwijać niektóre z nich w ruloniki i przewiązywać wstążkami. Miały posłużyć jako prezenty dla delegatów L’Arche i Wiary i Światła, by mogli po ceremonii wziąć je do swoich wspólnot na pamiątkę tego szczególnego spotkania.
Powoli robiło się późno. Joasia, którą dopiero co poznałyśmy, zaprosiła nas i kilka innych osób, które w ferworze pracy zapomniało, że dawno nic nie jedli, na kolację. Wiola nauczyła się kolejnego zwrotu po francusku i odtąd stale piliśmy czy to wino, czy sok lub herbatę wołając „Cin, cin za Jeana!”. Wróciłyśmy potem do Karola, do którego w międzyczasie dojechał kolejny gość: dominikanin o. Andrzej Kostecki. Jak dotąd spotkaliśmy w Trosly więcej Polaków niż Francuzów, ale wszystko zmieniło się kolejnego dnia.
Już od rana robiło się coraz gwarniej. Poszłyśmy do namiotu, w którym miałyśmy zająć miejsce przy jednym z telebimów. Jego podstawa udekorowana była znanym nam skądś obrazem. Podeszłyśmy bliżej, by odkryć, że jest to obraz Kasi z którą Wiola mieszka od lat pod jednym dachem. Wiedziałyśmy już, gdzie usiąść, by podczas uroczystości być w łączności z tymi, którzy są nam bliscy.
Samą uroczystość zapamiętamy nie tylko z typowych dla L’Arche czytań („Bóg wybrał to co głupie w oczach świata, by zawstydzić mądrych” z Pierwszego Listu do Koryntian oraz fragment Ewangelii Jana o umywaniu nóg), ale głównie z procesji z darami, kiedy to wniesiony został znak kruchości, popękany dzban, w którego wnętrzu ukryte było światło, widoczne właśnie dzięki tym pęknięciom. Kolejne dary: chleb i winogrona – symbole stołu, który nas jednoczy oraz „ikona przyjaźni”, przedstawiająca Chrystusa z ręką na ramieniu swego przyjaciela Menasa; aż w końcu ukazała się nasza ulubiona miska pomarańczy, która wskazuje na moc uśmiechu i świętowania. Wojna na skórki z pomarańczy była częstym sposobem zakończenia posiłku w domu, w którym mieszkał Jean.
Wzruszające były też pożegnania przyjaciół Jeana i bardzo jasny przekaz, przewijający się przez wszystkie wypowiedzi, najlepiej chyba podsumowane w liście liderów międzynarodowych do wszystkich wspólnot L’Arche: „Naszym obowiązkiem i naszym przywilejem jest to, aby przyjąć dziedzictwo, które przekazuje nam Jean, przejąć posłanie i ponieść je dalej. Podążamy wytyczoną przez niego ścieżką, ale teraz nasza kolej, by wytyczać nowe ścieżki i zaśpiewać nowe pieśni. Być spadkobiercami, owszem tak, ale także w jakiś sposób mamy również być założycielami, najlepiej jak każdy z nas potrafi: wierni i wolni”.
Przyjechałyśmy więc ubogacone, ubogacone spotkaniami, nastrojem pogrzebu, który był zdecydowanie świętowaniem życia i dzieła Jeana. Uczestniczyli w nim ludzie w krawatach i ludzie ubrani jak każdego innego dnia. Pożegnać Jeana przyszli ci, którzy znali go osobiście i ci, którym bliskie jest jego przesłanie. Każdy był sobą i takich właśnie chciał nas widzieć w tym dniu Jean. Dziękując za piękne życie i spuściznę, jaką nam pozostawił Jean Vanier, wznosimy za przykładem Wioli toast: „Cin, cin za Jeana! Kochamy Cię! Możesz już iść do nieba!” i … wiemy co mamy robić!